Napisałem niedawno, że dostrzegam istotne pole do wzrostu efektywności w sektorze usług: przede wszystkim w segmencie ochrony zdrowia i edukacji. Odnoszę wrażenie, że w obydwu tych sektorach nie poświęca się adekwatnej uwagi problemowi „co działa a co nie działa”. Co więcej, nawet w sytuacji gdy istnieje pewien konsensus dotyczący efektywności pewnych rozwiązań i procedur ich implementacja napotyka na istotne przeszkody.
Myślę, że dobrze ilustruje ten problem wykres z raportu Education at a Glance pokazujący całkowitą liczbę zaplanowanych godzin lekcyjnych dla dzieci w wielu od 7 do 14 lat. Tym, co przykuwa uwagę w zestawianiu są spore dysproporcje pomiędzy poszczególnymi państwami, w tym państwami o podobnym poziomie zamożności.
Na przykład, pomiędzy 7 a 14 rokiem życia dziecko w Finlandii spędza na zajęciach lekcyjnych przeciętnie 706 godzin rocznie (w Polsce 746), przy średniej OEC na poziomie 850 godzin i tym samym wskaźniku dla Włoch na poziomie 946 godzin a Australii na poziomie 988 godzin.
Badacze z OECD podają, że część tych różnic wynika z różnej długości okresu obowiązkowej edukacji (obowiązek edukacyjny trwa do 16 roku w Finlandii, Polsce i Włoszech a do 17 roku w Australii) oraz przeciętnego okresu trwania edukacji. Przybliżeniem tej drugiej wartości jest okres, w którym przynajmniej 90% populacji znajduje się w systemie edukacyjnym i wynosi on od 6 do 18 roku dla Polski i Finlandii, od 3 do 16 dla Włoch i od 5 do 16 dla Australii (wszystkie dane zawiera tabela D1.1. na stronie 435 raportu).
Jednak nawet po uwzględnieniu wspomnianych wyżej kwestii widać wyraźne różnice w ilości czasu, które dzieci w różnych państwach OECD spędzają na zajęciach szkolnych. Zestawienie czasu spędzanego na zajęciach szkolnych i wyników edukacyjnych mierzonych przez projekt PISA może wprowadzić jeszcze więcej zamieszania. Finlandia posiada bowiem najlepszy system edukacyjny w Europie.
Wydaje się prawdopodobne, że rzetelne zbadanie tego „co działa a co nie działa” w systemie edukacji może pozwolić państwo rozwiniętym na zerwanie kilku nisko wiszących owoców, jeśli nie w postaci wyraźnie lepszego systemu edukacyjnego to w postaci niższych jego kosztów.
Tylko niech umieszcza w tych statystykach informację: ile dzieci czasu spędzają ucząc się w domu.
@Pstryk
A powinni?
Ja tam mam wrażenie, że u nas edukacja działa coraz gorzej. Naprawdę z roku na rok mam coraz gorszych studentów, którzy jednakże mają o sobie coraz lepsze mniemanie. To wrażenie nie jest oparte na moim widzimisię, ale na wynikach egzaminów i zaliczeń, także tych prowadzonych przez kolegów.
Trystero, czytał Pan Robert H. Frank, „The Darwin’s Economy”? W Polsce raczej ciężko dostępne, ja dostałem od kolegi do przejrzenia (bo wiedział, żem były libertarianin) i mnie wciągnęło. Interesująca argumentacja nt moralności podatków oraz jak powinny być skonstruowane (że należy obciążać podatkami zachowania szkodliwe, np. jeżdżenie na rowerze bez hełmu) z dość przewrotną argumentacją DLACZEGO to jest moralne.
@ frusto
Słyszałem o tej książce ale nie miałem jeszcze okazji przeczytać.
Ta idea podatków od szkodliwych zachowań to idea podatków Pigou. Pewnym, istotnym problemem w tego typu podatkach jest to, że często są bardzo regresywne. Na przykład akcyza na papierosy to zapewne najbardziej regresywny podatek w Polsce.
@trystero
Jeden z podatków proponowanych przez Franka jest bardzo progresywny (podatek od konsumpcji). Ogólnie książka jest – dla mnie, jako ex-libertarianina -w szczególny sposób równie irytująca, jak fascynująca.
Problemem podatków od szkodliwych rzeczy jest w wielu wypadkach niemożliwość określenia, co jest szkodliwe a co pozytywne. Np. powszechnie uznaje się, że alkohol i nikotyna są dopuszczalne, natomiast prawie wszystkie inne substancje psychoaktywne za niebezpieczne, wymagające kontroli (leki) lub całkowitego zakazu (narkotyki). Tymczasem gama środków psychoaktywnych jest szalenie szeroka, zarówno pod względem zakresu działania, jak i potencjalnego wpływu na zdrowie – obecne normy nijak nie pasują do faktycznego zagrożenia ze strony tych związków.
„Jeden z podatków proponowanych przez Franka jest bardzo progresywny (podatek od konsumpcji).”
To akurat dosyć regresywne rozwiązanie, no chyba że chodzi o konsumpcję dóbr luksusowych. Choć dla pewnych szkodliwych towarów można takie rozwiązanie zastosować – nie miałbym nic przeciwko nałożeniu akcyzy na cukier (i różne jego mutacje takie jak syrop glukozowo-fruktozowy) czy sól.
Inne rzeczy jakie przychodzą mi do głowy to opodatkowanie emisji gazów cieplarnianych, spekulacyjnego pieniądza, czy wprowadzenia podatku od wartości całej nieruchomości (lub tylko gruntu).
Szczególnie popieram ostatnie rozwiązanie, bo szlag mnie trafia na stojące całymi latami puste budynki, czy nawet całe osiedla.
> Szczególnie popieram ostatnie rozwiązanie, bo
> szlag mnie trafia na stojące całymi latami
> puste budynki, czy nawet całe osiedla.
To akurat skutek, nieopłacalności wynajęcia takich budynków: w obecnym stanie prawnym wynajmującego, który nie będzie płacić w zasadzie nie da się wyrzucić.
>jeżdżenie na rowerze bez hełmu
lol, to chyba w czasie wojny
a co do kasków i ich wpływie na bezpieczeństwo to „European Cyclist Federation odpowiada: żadne badania nie pokazują ścisłej korelacji między noszeniem kasku rowerowego a wzrostem bezpieczeństwa rowerzysty.”
http://polskanarowery.sport.pl/msrowery/1,105126,9158379,Zapytaj_mnie__dlaczego_jezdze_bez_kasku.html
sorry za offtop
„To akurat skutek, nieopłacalności wynajęcia takich budynków: w obecnym stanie prawnym wynajmującego, który nie będzie płacić w zasadzie nie da się wyrzucić.”
Wyrzucane ludzi na bruk, bo innej alternatywy (wobec chronicznego braku lokali zastępczych lub ich niskiego standardu) nie ma, też nie dobrym rozwiązaniem. Problemem jest podaż lokali (która w naszym kraju leży i kwiczy) oraz puste portfele w kieszeniach Polaków.
@Nakama
No przecież o tym mówię. Jeśli uznajemy, że nie godzimy się na to by wynajmujących, którzy nie płacą wyrzucać, to musimy się też pogodzić z tym, że duża ilość lokali będzie stała pusta, bo dla ich właścicieli opłacalniejsze będzie trzymanie ich pustych niż wynającie ich komuś.
Mam rozumieć że całą odpowiedzialność za kilkumilionowy niedobór mieszkań w naszym kraju ponosi rzekomo „zbyt restrykcyjne” prawo chroniące ludzi przed wyrzucaniem ich od tak (bez wyroku sądowego) na bruk ??? Przecież to niepoważne.
@Nakama
Po pierwsze:
Na odwrót: fakt, że wiele mieszkań stoi pustych wynika z tego, że właściciele nie decydują się ich wynająć, a nie decydują się dlatego, że nie byliby w stanie się lokatora pozbyć gdyby przestał płacić.
Po drugie:
Po wyroku sądowym wyrzucenie niepłacącego też jest z reguły niemożliwe.
@xxx
argument prawny jest o taki… W każdej branży masz pewne zasady i prawa. Jeśli nie wynajmujesz nie zyskasz.
Wracając do opodatkowania szkodliwych działań to ja myślę o Tobine.
@xxx
A no racja. Dlatego większość rynku wynajmu to „czarny rynek”. Nie spisuje się żadnej umowy, nie płaci od niej podatków, a jak wynajmujący przestaje płacić to się go wyrzuca. Potem w skrajnym przypadku wystarczy przed sądem twierdzić, że nigdy tam nie mieszkał.
Najbardziej zadziwiający aspekt sytuacji jest taki, że raz po raz czytam w 'necie teksty w rodzaju:
>>Wygająłem mieszkanie gościowi, który szybko przestał płacić, kazałem mu się wyprowadzić – nie zrobił tego, na całe szczęście nie spisałem z nim żadnej umowy, więc opłaciłem kilku „przypakowanych” znajomych, którzy obili mu mordę i wypieprzyli go i jego rzeczy z mieszkania, na odchodne mu powiedziałem, że w razie czego w sądzie powiem, że nigdy u mnie nie mieszkał.<<
… zadziwiające są bowiem opinie komentujących takie teksty: prawie wyłącznie chwalące przestępcę, który nielegalnie wynajął mieszkanie, zapłacił za pobicie wynajmującego, nielegalnie go wyrzucił i zamierza kłamać przed sądem.
„że należy obciążać podatkami zachowania szkodliwe, np. jeżdżenie na rowerze bez hełmu”
Błagam, inny przykład. Obowiązkowa jazda w kasku na rowerze powoduje większą ilość potrąconych rowerzystów i powoduje pogorszenie stanu zdrowia społeczeństwa. A czemu? Bo obniża ilość rowerzystów.
„@Pstryk
A powinni?”
Chyba tak, bo wygląda na to, że to co nazywa się „godziną lekcyjną” wynika głównie z definicji. Czy Hiszpańskie, Woskie i Chilijskie dzieci mają rzeczywiście dużo bardziej przeładowane kalendarze, niż dzieci Koreańskie? Czy nie jest tak, że ten brak „planowych obowiązkowych zajęć” odrabia się gdzie indziej, acz z podobnym efektem?