Nikt już nie pamięta, że w 2006 roku pod siedzibą NBP zorganizowano demonstrację w obronie kredytów walutowych, do których ograniczenia zmierzały regulacje wprowadzane przez Komisję Nadzoru Bankowego a jeden z największych portfali finansowych zorganizował akcję Chcemy ryzykować!, której celem było zniechęcenie nadzoru bankowego do regulowania rynku kredytów walutowych.
W mijającym tygodniu poświęciłem dwa teksty mieszkaniowym kredytom walutowym. Zwróciłem uwagę na raport KNF omawiający raczej drastyczne konsekwencje ustawowego przewalutowania tych kredytów po kursie ich udzielenia oraz próbowałem przekonać czytelników, że wzmożona akcja kredytowa w sektorze kredytów walutowych nie była efektem zorganizowanej akcji i spisku lecz kolejnym przejawem rynkowej manii, w której udział wzięli zarówno kredytobiorcy jak i banki.
Ten drugi tekst wzbudził wiele kontrowersji, zarzutów i pytań. Dotyczyły one głównie dwóch zagadnień:
- czy rzeczywiście nikt nie brał pod uwagę ryzyka istotnego spadku kursu złotego?
- dlaczego KNF (a raczej jej poprzedniczka KNB) nie zwróciła uwagi na ryzyko związane z kredytami walutowymi wtedy gdy były najbardziej popularne?
Znalazłem odpowiedzi na obydwa pytania. Wpisałem w Google frazę: krytykuje rekomendacje S. Ograniczyłem szukanie do 2006 roku. Znalazłem dwa interesujące wyniki. Pierwszy to stanowisko Klubu Parlamentarnego PiS. Nie będę się nim zajmował.
Natomiast raport końcowy podsumowujący akcję Wolność dla marzeń, wolność dla kredytów opracowany przez Instytut Globalizacji jest bardzo interesującą lekturą. Informuje on o zorganizowanej akcji skierowanej przeciwko przyjętej przez KNB rekomendacji S.
Rekomendacja S nie zakazywała udzielania kredytów walutowych. Nakazywała bankom informowanie klientów o ryzyku walutowym i potwierdzanie tego przez podpisywany przez kredytobiorców dokument. Zwiększała także wymagania kredytowe dla kredytów walutowych w ten sposób, że zmieniała zasady obliczania zdolności kredytowej w taki sposób by uwzględnić negatywny scenariusz – zdolność kredytowa miała być obliczana jak dla złotówkowych stóp procentowych i dla kwoty kredytu powiększonej o 20%.
Rekomendacja S weszła w życie latem 2006, przy kursie CHF na poziomie około 2,5 PLN i z tego okresu pochodzi cytowany niżej raport. Już w czwartym akapicie znajduje się moim zdaniem świetna ilustracja nastrojów towarzyszących w tamtym okresie próbom ograniczenia kredytów walutowych:
Instytut Globalizacji uznał działania KNB za szczególnie dotkliwe wobec młodych ludzi, których jedną decyzją pozbawiono możliwości realizacji marzeń o posiadaniu własnego mieszkania
Kolejne cytaty:
Działania polskiego nadzoru bankowego, przy aplauzie ze strony największych polskich banków, zmierzają do pozbawienia społeczeństwa, a szczególnie tej jego części, która jest na początku budowania swojego statusu majątkowego, swobodnego i korzystnego dostępu do kredytów walutowych.
Z wprowadzenia restrykcji skorzysta jedynie wąska grupa największych banków, z których część w ogóle nie posiada kredytów walutowych w swojej ofercie (sic!). Chowając się pod przykrywką ochrony wkładów depozytowych i oszczędności, próbują wmówić Polakom, że są niedouczeni, a inne banki to wykorzystują i niemal na siłę wmawiają im kredyty denominowane w walutach obcych.
Opinia publiczna powinna wiedzieć, że skutki działań instytucji, takich jak KNB, zabijają rozwiązania wolnorynkowe, które z powodzeniem mogłyby rozwiązać poważny problem społeczny dotyczący fatalnej sytuacji na rynku mieszkaniowym: w Polsce co roku brakuje ponad 100 tysięcy mieszkań.
Z raportu wynika, że przeciwko rekomendacji S wystąpiły popularne instytucje i organizacje:
Przesłanie raportu Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkowa pt. Skutki wprowadzenia ograniczeń w zakresie udzielania walutowych kredytów mieszkaniowych dla ludności jest jasne i czytelne: kredyty walutowe są bezpieczniejsze zarówno dla banków, jak i dla klientów, dlatego wprowadzanie ograniczeń w ich udzielaniu nie znajduje ekonomicznego uzasadnienia.*
Kamil Kajetanowicz z Centrum im. Adama Smitha uważa, że nie ma ekonomicznych podstaw do wprowadzenia restrykcji w dostępie do kredytów hipotecznych denominowanych w walutach obcych. Kajetanowicz w raporcie pod wielce wymownym tytułem Niech KNB jak najszybciej wycofa Rekomendację S stwierdził, że nowe obostrzenia spowodują wzrost kosztów dla gospodarki i przeciętny wzrost kosztów obsługi kredytu hipotecznego dla każdego kredytobiorcy o ok. 40 tys. złotych.
Andrzej Sadowski, wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha, stwierdził: Zaskakujące i nieznajdujące uzasadnienia jest wtrącanie się nadzoru [bankowego] i próba nauczania banków detalicznych prowadzenia biznesu (…) Nie można ingerować w obszar roztropności banku i jego klienta.
W raporcie pt. Wolna konkurencja rynkowa na rynku kredytowym jest korzystna dla konsumenta i gospodarki, autorstwa Jana M. Fijora, wskazano przyczynę prac nad wprowadzeniem restrykcji w udzielaniu kredytów walutowych, którą jest chęć maksymalizacji zysków przez banki, a nie dobro konsumenta.
To nie wszystko. Portal finansowy Money.pl zorganizował w tym czasie akcję Chcemy ryzykować! a Stowarzyszenie KoLiber zorganizowało nawet pikietę pod siedzibą NBP w obronie walutowych kredytów mieszkaniowych.
Instytut Globalizacji zapytał także o opinie międzynarodowego autorytety ekonomiczne, między innymi znanego ekonomistę prof. Davida Friedmana, doktora Marca Milesa z Heritage Foundation oraz znanego czytelnikom bloga profesora Hansa-Hermanna Hoppe, prezydenta Ludwig von Mises Institute. Oczywiście, wszyscy krytykowali ograniczenie dostępności do kredytów walutowych.
Po przeczytaniu powyższych raportów można odniesieść wrażenie, że przed kryzysem finansowym lekceważenie ryzyka walutowego (dla kredytobiorców, dla banków i dla całej gospodarki) było jeśli nie popularną to przynajmniej nieodosobnioną postawą. Popularna była też krytyka jakichkolwiek zmian ograniczających dostęp do kredytów walutowych a działania te przedstawiano albo jako atak KNB na wolny rynek albo jako spisek banków nieudzielających kredytów walutowych mający na celu obniżenie konkurencji, w najlepszym wypadku jako działanie typu „dobre intencje, złe konsekwencje’.
Wreszcie, lekceważono w tych raportach zmienność na rynku walutowym co jest tym bardziej zdumiewające, że pomiędzy 1989 a 2006 rokiem Polacy mieli okazję poznać rozmiary zmienności na rynku walutowym. W raporcie IBnGR można znaleźć zdanie:
Około 70% kredytów na finansowanie nieruchomości zostanie prawdopodobnie spłacone po upływie więcej niŜ 5 lat, czyli juŜ po przystąpieniu Polski do strefy euro.
W raporcie Centrum im. Adama Smitha można przeczytać:
Teoretycznie możliwa jest każda wielkość, jednak analiza kursów walutowych za ostatnie pięć lat pokazuje, że okresowe, krótko- i średnioterminowe spadki kursu złotówki w tym okresie rzadko przekraczały kilkanaście procent, zaś długoterminowa tendencja kursu złotego jest – w interpretacji pesymistycznej – stabilna, a w optymistycznej – rosnąca.
W raporcie autorstwa Jana M. Fijora znajduje się taki fragment:
Mimo iż teoretycznie złoty mógłby stracić na wartości wobec euro, franka szwajcarskiego czy dolara, trudno zakładać, że będzie to aż 50 czy 100 proc. dewaluacja. Dopiero przy tak drastycznym spadku wyrównałyby się koszty pożyczki zaciąganej w walucie (EUR lub CHF) z pożyczką w złotych. Nawet najbardziej pesymistyczne przewidywania nie uzasadniają takiej dewaluacji złotego. Zwłaszcza, że w ciągu ostatnich dwóch lat, to jest od wejścia do Unii Europejskiej, polska waluta zyskuje na wartości (patrz: tabele 1,2,3), a jej wahania wobec CHF, EUR, a tym bardziej tracącego na wartości dolara, nie przekraczają kilkunastu procent na niekorzyść polskiego złotego.
Jeśli więc tego typu opinie pojawiały się w raportach poważanych instytucji to nie sądzę by należało mieć pretensje do zwykłych ludzi, kredytobiorców i doradców kredytowych (ludzi często tuż po studiach, przeszkolonych z technik sprzedażowych i posiadających niewielką wiedzę o rynku finansowym), że zignorowali zagrożenie związane z ryzykiem kredytowym. Proszę na przykład zwrócić uwagę, że żaden z tych raportów nie podejmuje ryzyka, które stanowi obecnie największy problem w przypadku kredytów walutowych, czyli tego, że w przypadku połączenia utraty zdolności do obsługi kredytu z wzrostem kursu waluty kredytu – kredytobiorca zostanie złapany w pułapce długu znacznie większego niż wartość nieruchomości.
Nie cytuję tych raportów by pokazać, że ktoś się pomylił. Wszyscy ludzie, którzy wypowiadają się na temat ekonomii czy rynku finansowego się mylą. Istotne znaczenie ma to by z pomyłek wyciągnąć wnioski.
Natomiast moim zdaniem te raporty pokazują, jak bardzo odmienne były nastroje przed kryzysem finansowym i pomagają zrozumieć dlaczego tak wielu ludzi podjęło decyzję, która teraz, przez efekt pewności wstecznej, wydaje się nierozsądna.
* Nie zgodzę się z tą opinią. Akurat raport IBnGR wydaje się mi bardzo wyważony.
Ciekawy, moim przynajmniej zdaniem, komentarz: http://publica.pl/teksty/deweloperzy-na-swoje-wyszli
@ urbane.abuse
Ha! Nie mam wątpliwości, że deweloperzy byli w ostatnich 5-10 latach jedną z najbardziej skutecznych grup interesu w Polsce.
@ Bebok
Dzięki. Nie, nie sądzę bym wcześniej coś pisał o kredytach walutowych.
Świetna notka! Kiedyś już chyba coś na ten temat pisałeś wcześniej?
Bardzo dobry wpis i konkluzja, pozdrawiam;)
Dobry wpis ale… mamy dopiero 2013 r.
To kto miał rację będzie można ocenić w 2036.
Czekam z niecierpliwością na wpis :-)
@Łukasz,
Racja to już była w 2006 roku, bo w rekomendacji S nie chodziło o to, co się będzie bardziej opłacać, ale o to, co jest bardziej ryzykowne. A to, co jest bardziej ryzykowne, było wiadomo już wtedy.
A w Anno Domini 2013 występuje w pełnej krasie „efekt chłopa pańszczyźnianego”, czyli „przywiązanie do ziemi”. Każdy, kto ma kredyt o wyższej wartości niż wartość nieruchomości (a to gruba większość kredytów z 2008 roku) nie może nieruchomości sprzedać bez dopłacenia różnicy, co dla większości kredytobiorców jest a) niemożliwe, b) wiąże się ze zrealizowaniem ciężkiej straty.
Panowie…
Ale o czym my tutaj mówimy.
Kiedyś rozmawiałem z Panią dr. nauk medycznych.
Pani była przekonana że jak założy konto oszczędnościowe na 3 miesiące z oprocentowaniem 10%. To co 3 m-ce będzie dostawać 10%.
I z innej beczki akurat w czasie bańki na nieruchomościach miałem okazję być w stanach 2005-07r.
Byłem w szoku jak dziewczyna w wieku 20+ pracująca nielegalnie przy sprzątaniu chciała kupić dom.
Pracowałem (malowałem) też dla Amerykanina. Był „milionerem” tzn. „właścicielem” kilkunastu komercyjnych nieruchomości. Nawet proponował mi pracę jako agent do szukania najemców wśród Polaków. Na moje obawy że rynek jest już przegrzany (2007 rok) odpowiedział że rynek w dłuższej perspektywie zawsze idzie do góry.
Jak to nazwać ??? Instynkt stadny ???
Wiele energii poświęca się na wciskanie ludziom kredytowych kitów. Dziś już chyba nikt nie myśli o tym, że zaciąganie kredytu na 30 lat aby mieć gdzie mieszkać, jest czymś totalnie beznadziejnym. Wciśnięto nas w system, który pożycza nam wirtualne pieniądze i każe oddać o wiele wiele więcej. A co do artykułu – bardzo dobry. Jednak bardzo dziwi mnie, że kredyty walutowe zdobyły taką popularność. Załatwiając kredyt każdy bierze pod uwagę ryzyko utracenia pracy. Jest tego świadomy i gdzieś w myślach będzie go to prześladować przez cały okres kredytowania. Dorzucać sobie zmartwienie z kolejnym ryzykiem jakie wiąże się z drastyczną, nieoczekiwaną i niepożądaną zmianą kursu waluty, jest szaleństwem.
A wczoraj, 15 stycznia 2015 roku, około godziny 11 CHF przez moment był po 5,19 zł. Wskoczył tam z 3,50 zł a potem spadł do 4,20 zł. I pewnie na poziomie 4,10-4,20 przez jakiś czas zostanie…
Dziś, 19 stycznia 2015 r. frank po 4,22
A do 2036 r. jeszcze daleko…